Laboratorium Donalda, ukryte na obrzeżach zadymionej Warszawy, tętniło delikatnym szumem wentylatorów. Sterty notatek i schematów zajmowały niemal każdą wolną powierzchnię. Na monitorach wykresy, schematy i wyliczenia świeciły łagodnym blaskiem, rzucając długie cienie na ściany.
Donald, pochylony nad prototypem, analizował ostatnie elementy przetwornicy Nitroxa 21. Wiedział, że choćby drobny błąd może kosztować życie tysięcy ludzi, rozpaczliwie walczących o czyste powietrze. Mimo zmęczenia jego ręce nie drżały ani przez chwilę.
– Zrobię to dla wszystkich – mamrotał pod nosem, pogrążony w udoskonalaniu Nitroxa 21.
Gdy pracował, Eliza lubiła stanąć z boku i dyskretnie go obserwować. Podziwiała go i dzieliła jego dążenia, lecz w tych krótkich momentach pozwalała sobie skierować uwagę wyłącznie na niego. Wtedy widziała człowieka, którego darzyła miłością.
Kiedy marszczył czoło, szyja napinała się, jakby mięśnie działały w nieodłącznym porozumieniu. Zagryzał też wargę – zawsze to robił, gdy był pochłonięty pracą. Wówczas wiedziała, że jego myśli są gdzieś daleko, i bez skrępowania delektowała się jego widokiem.
Eliza nie przepadała za pracą w pojedynkę. Odkąd skończyła studia, poświęciła się służbie społeczeństwu, spędzając całe dnie z tymi, którzy jej potrzebowali. Gdy poziom toksyn zaczął bezpośrednio zagrażać życiu mieszkańców, zaufała rządowemu programowi. Obietnice wypełniły jej umysł nadzieją – jak się okazało, złudną.
Odkrycie, że reżim celowo ograniczał tlen i zatruwał powietrze, zburzyło jej światopogląd. Zdecydowała się przyłączyć do ruchu oporu, gdzie poznała Donalda. Teraz, u jego boku, angażowała się w walkę o nową technologię mającą naprawić ludzkie błędy.
Poza ukochanym ufała już tylko Tomaszowi – byłemu żołnierzowi reżimu, który zdezerterował i dołączył do rebeliantów. Jego czyny mówiły same za siebie. Tomasz, wyszkolony wojskowo, nie ustępował nikomu w starciu. Reżim zabrał mu wszystko. Najpierw nowotwór odebrał mu nastoletnią córkę, kilka lat później – żonę, która podzieliła jej los. W jego sercu narodziła się nienawiść tak głęboka, że nie dorównał jej żaden z towarzyszy broni. Eliza współczuła mu do głębi.
🌓 Bezksiężycowa noc
Kaszel wstrząsnął jego ciałem. Z trudem chwycił puszkę z tlenem, przyłożył maskę do twarzy i wciągnął kilka głębokich haustów. Oddech się uspokoił. Serce wróciło do równowagi. Tlen przyniósł chwilową ulgę.
Wezwano go pilnie do podziemnego centrum dowodzenia. Nitrox 21 zadziałał w warunkach testowych. Teraz sztab oczekiwał dowodów — konkretów, które mogły przechylić szalę nadziei.
Z bocznej uliczki wyłonili się dwaj mężczyźni. Sylwetki zlewały się z mgłą. Maski oddechowe połyskiwały w rozproszonym świetle.
Stanęli przed nim i zatarasowali drogę.
– Mamy dla ciebie propozycję – rzucił jeden. – Dołącz do nas. Władza, dostęp do zasobów, komfort. Wystarczy, że udostępnisz swoją technologię.
Donald nie drgnął. Spojrzał wprost w oczy rozmówcy.
– Kim jesteście? – zapytał.
Mężczyzna odpowiedział łagodnie, z tonem uprzejmości tak wyrachowanej, że brzmiała jak groźba.
– Przedstawiciele rządu. Chcemy ci pomóc osiągnąć sukces. Wszystko, o czym marzysz, czeka. Pieniądze. Góry pieniędzy.
– Nie zależy mi na pieniądzach! – krzyknął naukowiec.
– Oferujemy ci władzę, dostęp do zasobów, laboratorium na miarę twoich ambicji. Możesz wreszcie pracować bez ograniczeń. Wystarczy, że Nitrox 21 przestanie być tylko twoja.
– Władza mnie nie interesuje. Nitrox 21 powstał dla ludzi, nie dla waszych chciwych ambicji.
Jeden z nich chwycił Donalda za ramię i pchnął go plecami na mur. Drugi wyciągnął broń i przystawił lufę do jego ust.
– Ani drgnij – syknął. – To nie jest zwykła kula. Stężone gazy rozerwą cię od środka. Poczujesz każdą sekundę. Żyły pękną jedna po drugiej. Minuta wystarczy, by twoje wnętrzności zaczęły się gotować. To będzie długi koniec.
Donald zmusił się do spokoju.
– Zabijcie mnie. Nic nie zyskacie. Kody dostępu znam tylko ja. Bez nich urządzenie nie działa.
Napastnicy spojrzeli po sobie. Krótko, szybko.
– Gadaj – warknął jeden, odciągając kurek.
– Dam wam kody, ale potrzebuję gwarancji, że przeżyję – odpowiedział Donald, tonem niemal znużonym.
– Nie masz prawa stawiać warunków – odparł drugi.
Donald milczał. Cisza przecięła powietrze jak nóż.
– Trudno. Strzelaj – powiedział w końcu.
Napastnik zawahał się na ułamek sekundy.
– Popełniasz błąd – wycedził. – Nie dołączysz dobrowolnie? Złamiesz się w środku.
Silny cios w kark zakończył rozmowę. Donald osunął się na ziemię.
Ciemność pochłonęła go bez oporu.